Mateusz Szczypiński
UTOPIA. Ukryte terapie
27.11.2020 – 16.01.2021
Utopijne kolaże Mateusza Szczypińskiego wywołują uczucie déjà vu – zawieszony w przestrzeni kosmicznej miejski pejzaż jest dziwnie znajomy. Artysta dekonstruuje logikę dziejów w celu powołania do życia ich alternatywnych czy potencjalnych modeli.
“W moich pracach odwołuję się do tematów związanych z pamięcią i jej wpływem na teraźniejszość. Szczególnie akcentowane są w nich kwestie ciągłego odciskania się w ludziach wspomnień, które «zarastają» ich i przy pomocy których tkają swoje wewnętrzne, intymne azyle.” To działanie przypomina warburgiańskie poszukiwanie świadectw obrazowych, będących nośnikami śladów pamięciowych, przywoływanych dzięki utrwalonym wyobrażeniom i dążących do uchwycenia ludzkiej mentalności.
Dystopia, którą kreuje w kolażach Mateusz Szczypiński, nie jest apokaliptycznym światem popadającym w ruinę, przeciwnie – niebezpiecznie mnoży się i nawarstwia. Kolejne kolaże to jego alternatywne wizje. Nielinearność i ahistoryczność tych przedstawień utrudnia nadanie im kontekstu, zatraca się poczucie czasu. Podobnie dzisiaj – życie przed pandemią wydaje się niezwykle odległe, choć nie minął nawet rok, czas się jakby rozciągnął.
Narracja toczy się na różnych poziomach – to gra symultanicznych, osobnych, ale zależnych od siebie scen w określonych ramach społecznych. Ich swobodne połączenie daje efekt dadaistycznego kolażu, przepełnionego absurdem i humorem. Wzrok odbiorcy, niczym u flanera, błądzi po architektonicznym labiryncie w poszukiwaniu życia pomiędzy. Metropolia przytłacza skalą, przedstawione postaci wydają się zakleszczone w przestrzeniach miejskich. Doświadczenie zamknięcia w czterech ścianach podczas lockdownu w pewnym sensie pozwala nam się z tym utożsamić, a obecne w kolażach wątki medyczne i wrażenie chaosu informacyjnego przywodzą na myśl naszą teraźniejszość.
tekst napisany przez Agnieszkę Jankowską -Marzec dla Contemporary Lynx Magazine (http://contemporarylynx.co.uk/on-things-common-and-uncommon)
Mateusz Szczypiński to artysta który debiutował jako twórca obrazów i kolaży, bardzo silnie odwołującymi się do tradycji historii sztuki. Z czasem w jego pracach zaczęły pojawiać się elementy abstrakcji, by w końcu zdominować jego twórczość. Najnowsze prace możemy między innymi zobaczyć we Frankfurcie na trwającej obecnie wystawie zbiorowej współczesnej sztuki z Polski.
O rzeczach zwykłych i niezwykłych…
Jesteśmy tu może tylko po to, by powiedzieć: dom, most, studnia, brama, dzbanek, owocowe drzewo, okno -najwyżej: kolumna, wieża… Ale powiedzieć, zrozum, o, powiedzieć tak, jak nawet samym rzeczom nie marzyło się nigdy.
Jesteśmy więc tutaj po to, zdaje się powtarzać za Rilkem Mateusz Szczypiński, by spróbować nie tylko nazwać naturę rzeczy, ale także odkrywać wciąż na nowo charakter przedmiotów, na przekór przypisywanym im, banalnych ról. Pytanie o naszą wrażliwość na obecność rzeczy wynika w dużym stopniu z nostalgii odczuwanej przez Szczypińskiego. Nostalgii zarówno za światem przedmiotów, o których być może marzył jako dziecko, jak i tych, wyłaniających się nieoczekiwanie z archiwum jego pamięci: ekran kontrolny telewizora, pierwsze komputerowe pikselowe obrazki, wykroje krawieckie i krzyżówki, będące „pod ręką” w większości polskich domów. Idąc dalej nasuwają się skojarzenia z może niewyartykułowanymi wprost dziecięcymi marzeniami o kosmosie, odległych galaktykach, pulsujących planetach czy gwiazdach; wspomnienia o wypełnianych odręcznie krzyżówkach, w czasach gdy posługiwanie się piórem i ołówkiem, nie myszką komputera, było powszechne. Obrazy Szczypińskiego budowane na równych prawach z przedmiotów, materiałów gotowych i malowanych lub rysowanych form zdają się więc tchnąć klimatem retro. Wyrażają nostalgię nie tylko za światem, który powoli odchodzi w niebyt, ale są także czytelnym odwołaniem do klasyków awangardy. Devotio moderna, Czarny kwadrat przywodzą na myśl „złoty wiek” gwałtownych przemian i przewartościowań w sztuce, których wagę odczuwamy do dnia dzisiejszego. Bliska jest więc Szczypińskiemu postawa działających na początku ubiegłego stulecia artystów, w zupełnie nowy sposób stawiających pytania o obecności rzeczy w obrazie, o formę i metody łączenia i zestawiania elementów gotowych w sztuce. Zainteresowanie historią sztuki, nie ograniczające się wyłącznie do recepcji twórczości pierwszej awangardy, stanowi zresztą wspólne doświadczenie pokolenia Mateusza Szczypińskiego, artystów urodzonych w latach 80. Fascynacja przeszłością oznacza dla nich zarówno reinterpretację dorobku mistrzów modernizmu, jak i badanie zakamarków własnej pamięci. Interesuje ich bowiem nie tyle powtórzenie stylistyki dzieł sprzed kilkudziesięciu lat, lecz raczej ujawnienie nowych kontekstów i możliwości odczytania dziedzictwa nowoczesności, przefiltrowanego przez ich prywatne doświadczenie.
Strategia recyklingu jaką posługuje się artysta, nie ma jednak na celu wyłącznie odbycia przez niego i widzów sentymentalnej podróży w przeszłość. W pracach wykorzystuje znajdowane na pchlich targach i antykwariatach stare krzyżówki i wykroje. Krzyżówki są wypełnione, a więc rozwiązane, efekt zagadki, tajemniczego rebusa zniknął i może właśnie o to chodzi… O potraktowanie ich jako atrakcyjnego wizualnie materiału -pewnej propozycjii formalnej, pozwalającego artyście zaprzeczyć ich pierwotnej funkcji i znaczeniu. Szczypińskiego zdaje się więc równocześnie zajmować kwestia poszukiwań czysto formalnych, jak i swobodne skojarzenia jakie budzą używane przez niego „tworzywa” – naklejane, zamalowywane, uzupełniane i łączone w zaskakujące konfiguracje. Krzyżówki to przecież nie tylko zagadki literowe, ale w innym znaczeniu – hybrydy, powstałe z połączenia dwóch organizmów w celu uzyskania nowych odmian.
Potocznie: skrzyżowanie to miejsce styku kilku możliwości lub dróg, gdzie podejmujemy decyzję, w którym kierunku się udać.
Decyzję podejmuje za każdym razem artysta, zapraszając widzów do namysłu nad używanym przez siebie „językiem”: kolorów, linii czy pisma, które staje się wyłącznie wizualnym znakiem, bytem wchodzącym w dialog z innymi elementami na płótnie. Szczypiński sięga po materiały już używane, jak gdyby poszukując śladów po ich pierwotnych właścicielach, snując refleksję nad przemijaniem, niczym Rilke w cytowanej na wstępie elegii duinejskiej (IX):
sław przed Aniołem świat, nie ten wyrażalny, przed nim próżno byś chełpił się przepychem uczuć;(…) Więc pokaż mu rzeczy zwykłe, co z pokolenia na pokolenie żyją w nas jako nasza własność, pod ręką, w spojrzeniu. Powiedz mu rzeczy.(…) Pokaż mu, jak szczęśliwa może być rzecz, jak niewinna i nasza, jak nawet łkające cierpienie przestaje na kształt, bez wahania, służy jak rzecz lub znika w rzecz – i na drugim brzegu błogo wymyka się skrzypcom. – I te ze skonania żyjące rzeczy pojmują, że ty je sławisz; śmiertelne, nam powierzają ratunek, najbardziej śmiertelnym.
Agnieszka Jankowska-Marzec
Sywlia Krasoń
Wywiad dla Contemporary Lynx Magazine 02.2013
SK: Twoje zainteresowanie latami 50-tymi i pierwszą awangardą jest ewidentne. Skąd się to bierze?
MS: Jeśli chodzi o odwołania do przeszłości, to występują one na kilku płaszczyznach. Z jednej strony jest przywoływanie pewnych znanych z historii sztuki dzieł, konkretnych motywów, estetyk czy tematów. Początkowo byli to głównie wielcy mistrzowie, sztuka nowożytna, z czasem pojawiły się też cytaty, czy nawiązania do sztuki z ubiegłego wieku, szczególnie abstrakcji z kręgu konstruktywizmu rosyjskiego, czy Bauhausu, ale także mniej „szlachetnej” sztuki Socrealistycznej. W zasadzie nie mam jakiegoś sprecyzowanego trybu pracy, nie stawiam sobie konkretnych założeń. Charakter tego co robię, najlepiej zdaje się wyrażać określenie malarski Found Footage, gdyż przypomina to właśnie montowanie pełnego obrazu z różnych znalezionych ”śmieci”- przypadkowych obrazów. Wydaje mi się, że to co robię wynika to z charakteru współczesnej kultury, w której obrazy bombardują nas z każdej strony, przestają być unikatowe i tracą swe pierwotne znaczenia w zależności od kontekstu w którym są przedstawiane. W tym natłoku, chaosie przedstawień, poszczególne obrazy zlewają się z sobą, zmieniają, często w przypadkowy sposób.
Przywołując niektóre „kultowe-klasyczne” przedstawienia, chodzi o „sprawdzanie” malarstwa, jego siły oddziaływania, gdy wszystko już było, a każde kolejne zjawisko w sztuce wydaje się być jakimś echem przeszłości. Postmodernistyczna mnogość wszystkiego, zatarcie wszelkich granic, wymieszanie sacrum i profanum, sztuki wysokiej i kiczu, z jednej strony mnie fascynuje, z drugiej przeraża. To co robię, moje obrazy, wynikają z zauroczenia tą złożonością kultury, możliwością dowolnego łamania i naginania jej zasad. Ale także rodzi się to z uczucia strachu przed faktem, że brak w tym wszystkim jakiejś bezpiecznej Stałej.
Współczesną Sztukę i kulturę w ogóle, odbieram jako twór „posklejany”, z tego, co było wcześniej, przez co naturalne jest to powiązanie ich z przeszłością. Wydaje mi się, że jest to wpisane w charakter postmodernistycznego świata.
Sklejając obrazy z różnych elementów, w tym konkretnych dzieł znanych z historii sztuki, osadzam je w nowych kontekstach, przez co całkowicie zmieniam ich wymowę. Powstaje taki moment napięcia w którym obraz jest równocześnie czymś znajomym i obcym. Myślę, że jest w to również wpisana pewna nostalgia, za „złotym wiekiem”-okresem modernizmu, w którym sztuka „wciąż była sztuką”.
Drugą płaszczyzną odwoływania się do przeszłości są materiały wykorzystywane przeze mnie do kolaży. Są to głównie stare polskie gazety z lat 50-tych i 60-tych. Jestem totalnie zauroczony wykreowanym w nich światem. Propaganda polityczna miesza się tam wyraźnie z formą reklamowej rzeczywistości. To też pewne specyficzne przedstawienia, w jakiś sposób zapisane w społecznej świadomości. Nie patrzę na ten świat przez pryzmat politycznej traumy, mam wrażenie, że ten problem mnie nie dotyczy. Urodziłem się w roku 1984, a więc można stwierdzić, że należę do pokolenia transformacji. Dla mnie okres komunizmu w Polsce to trochę taki tajemniczy, „inny”, świat, który kusi swą odmiennością, wyrazistością.
SK: Studiowałeś Historię Sztuki. Jak ten fakt wpłynął na twe podejście do malarstwa?
MS: Z jednej strony oczywiście takie studia pozwalają bardziej świadomie podjeść do sztuki, i spojrzeć na historię kultury jako na całość, poszerza się perspektywa w której odbieramy sztukę. Drugą kwestią, dla mnie chyba ważniejszą, był swego rodzaju bunt wobec tego co historia sztuki często proponuje w kwestii recepcji sztuki. Nie odpowiadało mi sprowadzanie sztuki do płaszczyzny nauki, moim zdaniem prowadzi to do patologii, w której odbieramy sztukę tylko umysłem. To znaczy, traktujemy dzieło jako rebus-zagadkę z jedną konkretną odpowiedzią, a to zamyka nas de facto na daną pracę. Bardziej skupiamy się wtedy na istocie jakiś szczegółów niż całości. Często też historia sztuki dokonuje dziwnych uproszczeń klasyfikując artystów i dzieła, metkując ich. Także nie do końca odpowiada mi tłumaczenie każdego dzieła, werbalizowanie go, i rozkładanie na czynniki pierwsze. Weźmy dla przykładu malarstwo, musimy pamiętać, ze to nie tylko jakiś temat, poruszany problemy, to „o czym” się maluje, , ale także bardzo specyficzny i konkretny język, nieprzekładalny na słowa. Tłumaczenia malarstwa, próby wyrażenia go w inny sposób, są skazane w najlepszy przypadku na duże uproszczenie, jeśli nie jakąś formę przekłamania. Niestety te praktyki są powszechne, a ich efektem są osoby chodzące po galeriach i ograniczające swój kontakt ze sztuką tam do czytania krótkich wyjaśnień pod dziełami.
SK: Gdzie szukasz indpiracji do dwoich prac?
MS: W zasadzie wszędzie. Inspirujące może być pojedyncze zdjęcie, tytuł artykułu, obraz zobaczony w galerii, bądź kolorowym katalogu. Zainteresowanie starami gazetami wynika z faktu, że lubiłem odwiedzać bazary staroci, gdzie mogłem znaleźć prawdziwe skarby w postaci starych czasopism, przedmiotów, fotografii. Obecnie te stare gazety kupuję głównie na portalach aukcyjnych
SK: Jak nadajesz tytuły swoim pracom? jaki jest związek między tytułem a samym obrazem?
MS: Zawsze miałem problem z nadawaniem tytułów obrazom. Często, gdy mam wymyślać jakąś nazwę mam wrażenie że to się robi bardzo patetyczne i wymuszone. Wydaje mi się, że bardzo łatwo zepsuć dobry obraz zbyt ciężkim tytułem. Tytuł to bardzo ważny element dzieła, często staje się kierunkowskazem, który pozwala nam bardzo konkretnie zinterpretować obraz. W momencie gdy moje prace są złożone z wielu elementów, są „otwarte” na różne drogi interpretacji, chcę by tytuł był tylko elementem obrazu, by wchodził w symbiozę z resztą pracy. Dlatego tytuł często jest tak samo znalezionym elementem, jak i zdjęcia użyte do budowy pracy. Często to tekst z przypadkowego artykułu, który w nowym kontekście zyskuje zupełnie inne znaczenia, uwalnia się w pewien sposób. Jeżeli nie potrafię znaleźć odpowiedniego tekstu, używam pojedynczego słowa-skojarzenia. Zdarzyło mi się również, że tytuły nadawały inne osoby, nazwały obraz w pewien sposób i tak już zostawało
SK: Kobiety w twych pracach, wydają ciąle zajęte, są w ciągłym ruchu. Są też zamknięte w przesztreniach, wnętzrach, szkołach czy apartamentach. Co te przedstawienia znaczą dla Ciebie? Jaki jest ich związek z polską rzeczywistością
MS: Wiesz tu chodzi też o obraz kobiety w ogóle, pewne archetypiczne wyobrażenia pomieszane z bardziej współczesnymi kliszami. Podobnie jak w innych obrazach odwołuje się do pewnych stereotypów i gram nimi. To takie posklejanie różnych przedstawień kobiet zapisanych w naszej kulturze i wybór tego co najciekawsze, najbardziej intrygujące. Jeśli się temu bliżej przyjrzeć to znajdziesz tam neolityczno-mitologiczną Wenus, otoczoną kultem boginię płodności, symbol łączności z naturą, biblijną Ewę, kobietę kuszoną i kuszącą, grzeszącą, dalej to zabijająca mężczyzn Judyta, Salome, Czarna Wdowa, to także epatująca sztucznością kobieta z kolorowych reklam, modelka – manekin, powściągliwa religijna dewotka, chowająca swą kobiecość, za zasłoną wiary.
Przestrzenie w których osadzam te kobiety są chyba rzeczywiście najbardziej „polskim” elementem w moich pracach. Bardzo często są to małe, klaustrofobiczne pomieszczenia, polskie m2, szkolne klasy z charakterystyczną lamperią. Tu znów mamy do czynienia z wycieczkę w przeszłość, często korzystam z własnych wspomnień, skojarzeń. Te przestrzenie są dla mnie bardzo ważne, mają w sobie jakąś mieszczańską ciasnotę, są w pewien sposób duszne. Odcinają też przedstawiane postacie, stając się ich więzieniem. Mam wrażenie że elementy z płócien wielkich mistrzów osadzone w takich przestrzeniach zyskują jakąś autentyczność. Te pomieszczenia burzą „sacrum” wielkich dzieł tworząc ciekawe napięcie.
Jest jeszcze jeden motyw bardzo silnie związany zarówno z problemem „polskości” jak i przedstawieniem kobiety. To bardzo mocno osadzone w naszej tradycji przestawienie Madonny. Do tego tematu podchodziłem już kilka razy. Niesamowite jest jak na wielu płaszczyznach ten obraz funkcjonuje i jak różnie może być odbierany. To zarówno obiekt sakralny, z którym wiążą się jakieś metafizyczne doznania, masowo rozpowszechniane kiczowate „odpustowe” reprodukcje, dzieło sztuki, osadzone w konkretnej artystycznej tradycji, portret, a nawet forma logo promującego konkretne produkty.
źródło:http://contemporarylynx.co.uk/?p=244
Zuzanna Sokołowska, artpapier
MRUGNIJ, TO ZOBACZYSZ (MATEUSZ SZCZYPIŃSKI: KURZ W OKU)
Kurz, który dostanie się pod powiekę, potrafi irytować i doprowadzić do łez. Swędzi, drapie, piecze, nie dając wytchnienia, drażniąc przekrwione oko. Jedynie szybkie mruganie może przyspieszyć proces oczyszczenia wzroku z niechcianej nieostrości. Mateusz Szczypiński lubi drażnić oczy wspomnieniami, skojarzeniami, opowieściami, które – przykurzone przez nieustannie upływający czas – nagle zostają przywrócone pamięci poprzez gest gwałtownego pocierania oczu.
„Ropka w kąciku mojego oka zawiera koncentrat świata, śnię wielkie przeszłości w głowie moich historii – dzieciństwa, strachy, stwory, inne dzieci. Cenię sobie ropki o bursztynowej barwie, symbolizują wiązkę nocy w chwili, kiedy się budzę, i dobrze jest wędrować przez dzień ze świadkiem minionej radości. Czy ropka jest karmelkiem, którym oko osładza sobie wszystko, co musi oglądać?” – pyta Ondjaki w wierszu „Obiekt ropka” (Ondjaki 2012: 11). Podczas wystawy „Kurz w oku”, którą można oglądać w katowickiej Galerii Dwie Lewe Ręce, Szczypiński zdaje się na wątpliwości poety odpowiadać twierdząco. Artysta kolekcjonuje skrawki rzeczywistości, tworząc z nich obrazy, które złożyły się na jego indywidualną ekspozycję. Prowadzi przy tym ekscytujące, wizualne badania związane z momentem, w którym rodzi się gwałtowne, trudne do powstrzymania pragnienie poszukiwania, kończące się chaotycznymi wizjami wspomnień, trudnych do natychmiastowego uporządkowania, zdefiniowania. Szczypiński postanawia je skatalogować za pomocą swoich abstrakcyjnych obrazów – kreuje linie, kropki, kreski i okręgi, które są nieprzyzwoicie wręcz znajome, oswojone, budząc w widzu szereg skojarzeń, trzymanych na co dzień w ryzach pamięci.
Spoglądając na realizacje artysty, przypominające miejscami obraz utkany z pikseli niechcących się ułożyć w jednolitą całość albo krzyżówki, do których zaczyna brakować haseł, rozrastające się gwałtownie i nieprzewidywalnie na oczach widza, dawno zapomniane wrażenia i uczucia zaczynają powracać. Są one intymne, niezwykle osobiste, przypominające o tym okresie w życiu człowieka, w którym czas nie odgrywał żadnej roli – płynął niezauważalnie, ocierając się delikatnie o skórę, nie dewastując jej przypadkową zmarszczką.
Wędrując po galerii, widz natrafia również na obraz powstały niemal całkowicie z konfetti, które aż kusi, żeby podejść bliżej, znienacka dotknąć i poczuć znajome wrażenie, kiedy to drobniutkie kółeczka przyjemnie muskają opuszki palców. Pojawia się również nieostry, wypełniony nieskończoną wręcz ilością kropek wizerunek białego koła na czarnym tle, kojarzący się z gwałtownym pocieraniem oka i pojawieniem się pod powieką powidoków związanych z dochodzeniem wzroku do równowagi. Zaraz obok znajduje się kolejna realizacja, pulsująca od nadmiaru bliżej nieokreślonych kształtów i kolorów, które nie chcą się poddać dyscyplinującej mocy spojrzenia. Bo Szczypiński nie stara się widzowi niczego ułatwiać. Nieustannie go zaskakuje i nie pozwala umknąć wrażeniom, które z każdym oglądanym obrazem zaczynają narastać. Prace artysty prowokują tym samym do szybszych mrugnięć, do ostatniego wysiłku oka, w którym tkwi ropka – spetryfikowana łza, porządkująca chaos otaczającego świata.
LITERATURA:
Ondjaki: „Obiekt ropka”. „Literatura na Świecie” 2012, nr 5-6 (490-491).
PRACA TYGODNIA: MATEUSZ SZCZYPIŃSKI, MBC5
Dwie pary oczu. Mniejsza – obojętna, o bezmyślnym spojrzeniu. Większa – o wyraźnie kobiecych cechach – spogląda ukosem, trochę na widza, trochę w nieokreśloną przestrzeń. Z rozmieszczenia postaci można się domyślić, że obraz naśladuje popularne przedstawienia Matki Boskiej i małego Jezusa. Tytuł dopowiada resztę – MBC5 to piąta odsłona z cyklu przeróbek „cudownego” obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej autorstwa Mateusza Szczypińskiego.
Pierwsza praca z tego cyklu powstała w 2010 roku. W tym okresie ogromna większość prac Szczypińskiego stanowiła nawiązanie do ikonicznych dzieł sztuki. „Zastanawiałem się, jak możemy je odbierać dziś, jak zmieniły się treści z nimi związane oraz skojarzenia narosłe wokół nich.” – mówi sam autor. W przypadku „Czarnej Madonny” (przypadkowa czy celowa gra słów?) historyczno-sztuczny remiks artysty osiąga poziom zero. Obraz źródłowy zostaje zasugerowany w najoszczędniejszy możliwy sposób – z użyciem czarnego monochromu i pary elementów, których samo rozmieszczenie bezbłędnie kojarzy się widzowi z oryginałem.
Jednak przekonująca sugestia pierwowzoru to nie wszystko. Tak jak w innych pracach z tej serii, w MBC5 Matce Boskiej / Matce Polce przywrócone zostają cechy kobiece. Czarna Madonna to tajemnica. Patrząc na czerń obrazu, widz napotyka tępy opór. Jedynym punktem zaczepienia są świdrujące oczy, przywodzące na myśl oczy voyeurów, podglądających świat przez dziury w ścianie. W przeciwieństwie do Matki Boskiej z oryginału, postać z tego obrazu odpowiada spojrzeniem na spojrzenie, przewracając tradycyjną hierarchię widz-dzieło.
W swojej twórczości Mateusz Szczypiński zadaje pytanie o naturę odbierania sztuki, zwłaszcza tej na dobre zadomowionej w tradycji wizualnej. Chodzi o prace, które widzimy tak często, że powszednieją, obrazy, które były reprodukowane tyle razy, że praktycznie stały się memami. Na takiej też zasadzie funkcjonują w pracach artysty, który, w prawdziwie postmodernistycznym duchu, stwierdza: „W zasadzie ‘wszystko już było’. To nie są już czasy pierwszej awangardy, gdzie ciągle szukano nowego obrazu sztuki. Teraz to już bardziej gra z pewnymi treściami, im bardziej świadomie, tym lepiej.”
[Mai Tran]
źródło: http://artvolver.com/pl/blog/entry/praca-tygodnia-mateuszczypinski-mbc5
Piotr Bazylko i Krzysztof Masiewicz / Artbazaar Warszawa, wrzesień 2011
ŚWIEŻOŚĆ STAREGO STANDARDU – krótko o twórczości Mateusza Szczypińskiego
Pamiętamy ten moment, kiedy dostaliśmy mejla z reprodukcjami prac Mateusza. To taki moment , o którym marzą „kolekcjonerzy-odkrywcy”, za jakich się uważamy. Opublikowaliśmy prace Mateusza w rubryce „Na naszym radarze”, w której chcemy pokazywać najciekawszych nieznanych dotąd artystów. I tak oto dziś Mateusz jest już w „prawdziwej” galerii debiutując podczas prestiżowego weekendu „Gdzie jest sztuka?”.
Warto zauważyć, że Mateusz oprócz studiów na krakowskiej ASP, studiował również historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ma również „ciągotki” kolekcjonerskie – interesuje się sztuką najnowszą i w miarę swoich możliwości stara się ją również zbierać.
Piszemy o tym nieprzypadkowo, bo naszym zdaniem te dwa elementy – nawiązanie do „mieszanki” dawnej sztuki i surrealizmu oraz skłonności do „kolekcjonowania” na swoich płótnach ikonicznych dzieł sztuki z przeszłości – widać w jego sztuce.
Na obrazach Mateusza prace dawnych mistrzów, takie jak „Infantka” Diego Velasqueza, „Małżeństwo Arnolfich” Jana van Eycka zostały „zmiksowane” tak, jakby działy się w latach 50. W sumie dla większości młodych ludzi pokolenia Mateusza lata 50. to prawie taka sama prehistoria, jak okres renesansu. Z kolei „Wieża Babel”, znana doskonale obrazu Pietera Breughla złożona została w kolaż z pożółkłych gazet z lat z architekturą lat 70. i napisami „Pokój narodom” oraz „Ściśle intymne”. A oczepiny, znane nam doskonale z „Wesela” Wyspiańskiego przeniesione zostały do pokoju z dywanem ze sklepu z wykładzinami. Ze ścian spoglądają na nas postać w rogatywce i Matka Boska (też jeden z ulubionych wątków w twórczości Mateusza), a nad wszystkim zza okna czuwają wielkie „surrealistyczne” oczy.
Bardzo nas ostatnio interesuje muzyka, więc na koniec tego krótkiego tekstu jeszcze odniesienie muzyczne. Twórczość Mateusza chcielibyśmy też porównać do młodego muzyka jazzowego podejmującego znany standard jazzowy. Z jednej strony oddaje on hołd dawnym mistrzom, którzy go skomponowali, a z drugiej wnosi element własnego kunsztu i dodaje „współczesność” swojego wykonania. Tak jest właśnie twórczość Mateusza – mamy wrażenie, że gdzieś to już widzieliśmy, słyszeliśmy, a równocześnie jest to nowe, świeże, porywające.
Piotr Bazylko, Krzysztof Masiewicz autorzy artbazaar
W dialogu z wielkimi mistrzami rzeczpospolita 02-09-2014
Monika Kuc
Mateusz Szczypiński na wystawie otwieranej dziś w galerii Centrum Olimpijskiego w Warszawie pokaże nowe abstrakcyjne obrazy przypominające krzyżówki, rebusy, szarady.
Dobromiła Błaszczyk, “Our Matters” , Warsaw 2014
Budynki piętrzące się jeden nad drugim. Pochodzące z wielu epok, pełniące różne funkcje. Zdjęcia budynków ułożone z papierowych wycinków, pochodzących z magazynów wydawanych na przestrzeni lat, w wielu zakątkach Polski, ale też za granicą. Struktura obrazu Mateusza Szczypińskiego oddaje charakter wciąż narastającej tkanki miasta. Swoją energią rozświetla niebo nad miastem. Na ruinach i resztkach przeszłości nadbudowywane są coraz to nowsze elementy. Pałac, kino, blok; akrobata, żołnierz, modelka, polityk; komin, teleskop, samochód. Motywy wydające się nam dziwnie znajome, a zarazem obce. Patrząc na nie mamy wrażenie, że gdzieś to już wszystko widzieliśmy. Tłumy ludzi na ulicach, mijanych codziennie, anonimowych, innych a zarazem takich samych. Twarze niepowtarzalne, ale jakby w maskach. Malowane, sztucznie wystylizowane, odgrywające tajemne role w tym dziwnym spektaklu, gdzie postęp to maska cywilizacji – pod nią dalej jesteśmy tacy sami, rządzą nami te same pierwotne potrzeby. Zmienia się forma naszych obrzędów, ale ich istota jest nadal taka sama.
Nicolas Bourriaud w jednym ze swych tekstów napisał, że „Historia jest wielością mniej lub bardziej zagadkowych ruin, których układ architektoniczny artysta musi zrekonstruować”, aby w ten sposób zbudować „genealogię czy też archeologię naszej epoki”[i]. Według niego odczytywanie historii należy rozpocząć od ruin i odpadków -obiektów będących świadkami historii, obrazów, które zalegają na ziemi i składają się na naszą spuściznę. Jedne są „wybrane”, nazwane DZIEŁAMI. Inne są niewidoczne, zapomniane lub ich pierwotne znaczenie zostało wypaczone. Na tych obrzeżach pamięci przebywa obecnie „materialistyczny historyk” Waltera Benjamina – w tym wypadu artysta, który w przeszłości widzi „symptomy naszej obecnej sytuacji”.
Pokolenie artystów lat 80., do którego zalicza się Mateusz Szczypiński, powoli opanowuje materiały wyrzucone na plaże/obrzeża historii. Może jest to spowodowane faktem, że jest to pokolenie „graniczne”, którego dzieciństwo przypadło na okres transformacji – kształtowania świata od nowa – świata który odcinał się od niedawnej historii i w wyraźny sposób otwierał na przyszłość. Może stąd podświadomie zwracają się ku przeszłości, szukają czegoś innego, co będzie wyraźnym punktem odniesienia dla ich teraźniejszości. Czegoś co ICH określi.
W pracach Szczypińskiego blisko jest do dadaistycznego gestu wydobywającego przedmiot z jego codzienności, który poprzez owo artystyczne zaanektowanie był przenoszony na nowe płaszczyzny interpretacyjne – nadawano mu rangę sztuki. Można się tu też doszukiwać korzeni arte povera, która sięgała po odpadki, śmieci, przedmiot biedny, zdegradowany, który jako świadek prawdziwego życia został przez demiurga-artystę podniesiony do rangi sztuki. Mateusz wyszukuje na targach staroci, aukcjach rzeczy niechcianych gazety codzienne, modowe, pocztówki miast, zdjęcia ludzi – wszystko są to przedmioty zapomniane, wyzbyte pierwotnie określających i indywidualizujących je cech. Przyjmują one rangę bezimiennego wizerunku, świadka czasów minionych lub wielowarstwowego symbolu uniwersalnych prawd. Z tych zebranych i nałożonych na siebie elementów zapomnianego świata artysta następnie generuje obraz teraźniejszości.
Kolaż
Wydaje się zatem, że stosowana przez niego technika kolażu i fotomontażu (skądinąd również wiążąca się z dadaistycznymi poszukiwaniami obrazu rzeczywistości), idealnie oddaje charakter poszukiwań Szczypińskiego. Nie chodzi tu jednak o wydruki cyfrowe ani realizacje multimedialne, lecz obiekty powstałe w wyniku żmudnej, manualnej pracy – namacalnego i unikalnego kontaktu artysty z materią dzieła. Co więcej, zainteresowanie kolażem nie jest spowodowane jedynie fascynacją tym medium i jego estetyką, lecz faktem, że technika ta trafnie oddaje dzisiejsze spojrzenie na sztukę i świat, w ramach którego ta funkcjonuje. Różnorodność, operowanie cytatem i swoisty eklektyzm to najbardziej charakterystyczny rys dzisiejszej kultury. Nie ma jednej określonej zasady i reguły postępowania. Technika kolażu jest jednym z wielu środków do celu, którym jest wyrażenie istoty teraźniejszości.
Historia
Za pomocą jakich metod możemy odczytać charakter teraźniejszości? Na pewno jednym z tropów jest Jungowska psychoanaliza, gdzie obok ego, persony i duszy wpływ na kształt tego kim jesteśmy mają nabyte i ukryte w nieświadomości doświadczenia jednostki oraz obszar nieświadomości, wspólnej całej ludzkości (nieświadomość zbiorowa) – treści, które w ogóle nie mogą zostać uświadomione (są to archetypy oraz instynkty). Mateusz w swoich pracach sięga z jednej strony właśnie po te elementy/informacje/obrazy nabyte przez każdego z nas z biegiem edukacji i upływu lat, a z drugiej strony po archetypy, obrazy i elementy, które funkcjonują od zarania ludzkości i które nawet jeśli nieuświadomione to składają się na naszą tożsamość. Próbuje wydobyć obrazy składające się na naszą spuściznę, dzięki której jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Dopiero bowiem będąc świadomymi elementów, które składają się na naszą rzeczywistość oraz bycie tu i teraz będziemy w stanie pójść o krok dalej. Jak pisał Nicolas Bourriaud w tekście „Anioł Mas”: „To jak tworzymy narrację o naszym życiu, zależy od naszych wyobrażeń o własnej tożsamości, od stworzonego obrazu samych siebie”[ii].
Nie mam tu na myśli kroku naprzód czy rozwoju. Te kategorie były nierozerwalnie związane z modernistycznym/awangardowym myśleniem o postępie i biegu czasu. Obecnie – na początku XXI wieku – są to kategorie wielokrotnie zanegowane i odrzucone przez kolejne pokolenia artystów. Czy możemy obecnie mówić o rozwoju? A może o kierunkach eksplorowanych przez artystę?
Bourriaud w wyżej przywołanym tekście pisał, że „każde dzieło sztuki wytycza drogi zarówno w kierunku przyszłości, jak i przeszłości. Stanowi miejsce, w którym następuje rozwidlenie czasu, otwiera ono ścieżki, którymi później podążą inni artyści, i pozwala odczytywać przeszłość w świetle intuicji, która wpływa na jej kształt”[iii]. Szczypiński sięga po materiały z czasów, które zna z opowieści, filmów i książek. Dla niego świat lat 30., 40., 60. jest tak samo obcy, nieznany, a przez to intrygujący, jak czasy nowożytne czy średniowieczne. Są to kolejne historie przefiltrowane przez literaturę, propagandę, narracje narodowe, interesy państwowe i jednostkowe, reklamowe slogany oraz obrazy, które starały się uchwycić i podkreślić owe narracje. Szczypiński nie opowiada się za żadną z nich. Korzysta z przeszłości i stara się ponownie zinterpretować ją dla siebie, wydobyć z niej elementy, które w ogólnej perspektywie, może są zapomniane, jednak dla niego ważne tu i teraz. Wybiera, analizuje i interpretuje raz po razie kolejne motywy, wizerunki i kompozycje. Bada na ile dany wizerunek jest czytelny dla współczesnego człowieka. Warto zauważyć, że Szczypiński studiował też historię sztuki. W jego pracach z łatwością można wyczuć skutki tego sposobu patrzenia na spuściznę wizualną. Jednocześnie wyczuwalny jest pewnego rodzaju bunt. Jego działania nie są naukowym szukaniem obiektywnych faktów, ale zaprzeczeniem im, zabawą z konwencją, czasami z przymrużeniem oka, a czasem stojącą w opozycji wobec „oficjalnych” interpretacji. Przede wszystkim jednak interesuje go nasz – widzów odbiór dzieła sztuki oraz problem znaku wizualnego jakim z czasem staje się dzieło sztuki. Co więcej tworzy nowe skojarzenia, które niosą ze sobą kolejne nietypowe zestawienia. Pokazując je widzowi ingeruje w obraz historii, zmienia nasze wizualne przyzwyczajenia.
Prace Szczypińskiego są takim benjaminowskim punktem, w którym “wczoraj” staje się “dziś”.
Nie będąc przypisanym do jednej narracji, historii, plasując się pomiędzy malarstwem a kolażem, przeszłością a przyszłością, może dystansować się do kolejnych ideologii artystycznych i jednej z góry danej historii obrazu.
Mateusz Szczypiński stara się odnieść do współczesnego obrazu sztuki/teraźniejszości zaczynając od nowa, tzn. od całkowitego chaosu napierających zewsząd treści i obrazów. Zbiera i zestawia ze sobą setki, często nieprzystających do siebie chronologicznie obrazów, symboli i znaków. Są one rozsiane po różnych kątach historii, częściowo ukryte, zapomniane, wchłonięte przez inne i dzięki temu, niczym przeszczepione organy od dawcy, żyją nieprzerwanie pod inną postacią.
Ta postawa kojarzy się z późnymi wypowiedziami Samuela Becketta, oscylującymi wokół problemu bezkresu pomieszanych wątków i przedmiotów, które są niezhierarchizowane. Beckett postulował bowiem aby zebrać wszelkie doświadczenia świata zewnętrznego, cały ten napór różnorodnych bodźców i nadać im formę, która będzie miała charakter skończonej i prostej struktury. W wypowiedziach o malarstwie i ogólnie sztuce wychodził od stwierdzenia, iż „to co znajduje się przed nami (…) to jest po prostu bałagan”[iv]. Nie jest to jednak „bałagan”, z którego coś wyniknie, w którym moglibyśmy odnaleźć sens. Ponadto ów chaos jest dla niego wszechobecny – również w kontekście sztuki. W latach 60. pisał: „będzie nowa forma, taka, która dopuści chaos i nie będzie próbowała mówić, że jest czymś innym. Forma i chaos pozostają oddzielne. Chaos nie sprowadza się do formy. Dlatego sama forma zaczyna nas absorbować. Gdyż istnieje jako coś oddzielnego od materiału, który ma pomieścić. Znaleźć formę, która pomieści bałagan, oto zadanie artysty dzisiaj”[v].
I tak po pięćdziesięciu latach te słowa stały się bardzo aktualne. Z chaosu, z całkowitej niemocy zapanowania i objęcia całości natłoku obrazów i informacji artysta XXI wieku od nowa zaczyna powolne poszukiwanie. Ale wypada zapytać czy osiągnięcie celu (jeżeli takowy istnieje) jest w ogóle możliwe. Czy Szczypiński próbując ująć ten chaos w kolejnych formach korzystając przy tym ze znalezionych skrawków historii nie jest skazany od razu na porażkę. Czy jest to w ogóle możliwe, skoro u podstaw specyfiki teraźniejszości leży różnorodność i heterogeniczność? Przypomina to próbę zebrania i sklejenia drobin hartowanej szyby w nową całość, lecz te drobne kawałki szkła w rękach artysty cały czas rozsypują się w jeszcze drobniejsze elementy. Co zatem robić? A może pogodzić się z przeciwnościami, zrozumieć ich naturę i dalej pracować mimo oraz dzięki tym ograniczeniom. “Próbować. Przegrać. Jeszcze raz próbować. Jeszcze raz przegrać. Przegrać jeszcze bardziej” pisał Samuel Beckett.
Artyści pokolenia lat 80. uznając tę niemożność nie działają globalnie. Zazwyczaj nie angażują się w krytyczno-społeczno-polityczne konteksty, ale skupiają się na jednostce. Drążą problemy, które ich nurtują i które ważne są dla ich wewnętrznego rozwoju. W sztuce po postmodernizmie panuje pozorna wolność, która sprawia że wszystko jest względne i subiektywne. Nie ma z góry określonych zasad. I właśnie to samo w sobie staje się pewną przeszkodą. Artyści grając w grę, w której nie ma reguł, z czasem zaczynają gubić jej sens i wtedy sami nakładają na siebie pewne ograniczenia. Z nimi bowiem pojawiają się reguły, w ramach których mogą się poruszać i drążyć je nie oglądając się na to co czeka ich na końcu drogi twórczej.
Podążając za myślą Louis Althussera trzeba działać “przy użyciu wyznawanych idei”[vi] – jest to bowiem jedyna możliwość przezwyciężenia pustki i niemocy. Zatem jaką metodę obrał sobie Szczypiński? Jako „oręże” obrał sobie malarstwo – technikę jakże tradycyjną – operującą dwuwymiarowym płótnem, farbą, pędzlem i papierem. I właśnie te, zdawałoby się wyeksploatowane środki służą mu jako narzędzie i język do tworzenia czegoś nowego.
Zwraca się także ku dziedzinie, którą obok malarstwa studiował, czyli do historii sztuki. Mimo, iż często podkreśla, że nie czuje się historykiem sztuki to sposób myślenia o obrazie, jego analizie i ocenie porównawczej a także refleksji nad odbiorem dzieła sztuki przewija się podskórnie/podświadomie przez wszystkie etapy jego twórczości.
W chaosie danych, niezmierzonej liczbie obrazów przemykających nam codziennie przed oczami i niknących w czeluściach nieświadomości Szczypiński poszukuje punktu odniesienia, pewnych stałych, które od wieków porządkują świat, i które wyznaczają przebieg sinusoidy nieubłaganie wyznaczającej bieg sztuki. Może jest to sposób, aby zebrawszy wszelkie możliwe dane można było postawić kolejny punkt na wykresie?
Kanon
Jak sam mówi pewnym punktem odniesienia jest historia sztuki ze swym kanonem. Stanowi ona opracowany zbiór kanonicznych dzieł, metod badawczych, które niezależnie od naszych indywidualnych upodobań dają nam przynajmniej pozory stabilizacji. Stają się pewnymi drogowskazami, świętymi przykazaniami, które wprowadzają nas w sferę sacrum sztuki.
W pracach Szczypińskiego raz po raz pojawiają się postaci lub kompozycje nawiązujące do ikonicznych obrazów – kanonu historii sztuki, takich jak: „Małżeństwo Arnolfinich” czy „Madonna kanclerza Rolin” van Eycka, infantki Velazqueza, wizerunki Adama i Ewy z tryptyku Dürera, „Śniadanie na trawie” Maneta czy „Panny z Awinion” Picassa.
Nie są to jednak odwzorowania pierwowzoru. Wizerunki ulegają deformacji, przejaskrawieniu lub całkowitemu rozkładowi i zatarciu. Czasami jest to mocniej podkreślone innym razem jedynie zasygnalizowane. Nierzadko przybierają formę niemal abstrakcyjnego znaku. Artysta bazuje w ten sposób na wiedzy, możliwości skojarzenia i wyobraźni widzów.
W najnowszych pracach artysta idzie jeszcze dalej. W XXI wieku pojęcie kanonu jest przecież częściej łączone z kanonem piękna kobiecego niż kanonem w sztuce. Kanon piękna obecnie najczęściej odnoszony jest do świata mody, kolorowych okładek kobiecych pism, reklam modowych, kosmetycznych czy produktów/gadżetów, które określane są jako „niezbędnie” do życia. Kanon uległ laicyzacji i został zagarnięty na potrzeby konsumpcyjnego świata i społeczeństwa.
Sposób ujęcia wizerunku kobiety też zmieniał się z czasem. W latach 90. modelki były jedną z nas – śmiertelniczek. Natomiast wizerunki, po które sięga Mateusz pochodzą z lat 70. i 80. oraz współczesnych i charakteryzują się zaostrzonymi rysami. Twarz modelki jest jak maska. Ma być czymś wyraźnie innym niż zwykła kobieta. Cechuje ją pewna posągowa sztuczność. Jest to kobieta niczym z religijnych przedstawień świętych – Madonna w średniowiecznych rzeźbach, ołtarzach i freskach (po której wizerunki też sięga Szczypiński). Świadomie przestylizowany wizerunek kobiety z reklamy wpisuje ją w krąg tej samej sfery sacrum jaka przed wiekami obejmowała przestawienia religijne.
I tak w pracach Mateusza zainteresowanie wizerunkami modelek płynnie przechodzi w wizerunki Matki Boskiej. Tak jak w obrazie MBC5 (Matka Boska Częstochowska) wystarczyło zasygnalizować ideę za pomocą dwóch par oczu wyłaniających się z pustki i ciemności, tak wizerunki modelek wypełniają szczelnie całą powierzchnię jego obrazów. Przypominają postaci stanowiące tło religijnego przedstawienia w średniowiecznych obrazach – stanowią wypełniającą, prawie że ornamentalną dekorację. Są wszechobecne i ekspansywne. Nie stanowią enigmatycznego znaku czegoś mistycznego lecz swoją zaborczością wobec powierzchni płótna reprezentują materialistyczną, konsumpcyjną, cielesną chęć posiadania współczesnego społeczeństwa.
Na koniec wypada zatem zapytać jaki obraz teraźniejszości ukazany jest w pracach Mateusza Szczypińskiego?
Jego obrazy pokazują świat, w którym wszystko już było, gdzie wszystko osadzone jest w bardzo wyraźnych kontekstach, które determinują nasz odbiór treści w nich zawartych. W tym świecie wszystko jest względne i możliwe – zatarły się granice między muzeum a sklepem, mieszkaniem a wnętrzem kościoła. Podział na sacrum i profanum stracił sens. Coś co kiedyś należało do sfery sacrum jak wizerunek św. Marii z dzieciątkiem, postaci świętych, teraz niczym biblijni Adam i Ewa (skądinąd często pojawiający się na kolejnych obrazach Szczypińskiego) zostali wygnani z raju – ich wizerunki uległy zeświecczeniu. Pozostał jednak głód zasad, potrzeba kanonu, pewnej stałej, do której można się odnieść i która ulokowana jest w przeszłości – w historii. W jej kanonach, zasadach, prądach i ideach które porywały nie pojedynczych artystów, ale całe pokolenia. Jednak obiektywny kanon to kusząca utopia nie do zrealizowania w obecnych czasach.
Nie ma jednej prawdy i jednego obrazu teraźniejszości. Szczypińskiego nie interesuje zmiana o zasięgu globalnym. Dlatego też skupia się na najbliższych nam – „naszych sprawach” – farbie, płótnie, obrazach które zapisały się w naszej świadomości, które towarzyszą nam w różnej formie, pamięci jednostki, subiektywnym postrzeganiu i przynależności do określonej kultury.
[i] Nicolas Bourriaud, Anioł Mas. Wykorzystanie ruin i strzępków historii w sztuce współczesnej […] Historia w Sztuce/History in Art, MOCAK, Kraków 2011, s. 31.
[ii] Tamże, s. 23.
[iii] Tamże, s. 27.
[iv] J. Błoński, M. Kędzierski, Samuel Beckett, Warszawa 1982, s. 113. (Fragment rozmowy z Tomem Driverem „Columbia Univercsity Forum”, lato 1961.)
[v] Tamże, s. 113.
[vi] Nicolas Bourriaud, op.cit., s. 25. (Louis Althusser, Le Matérialisme de la rencontre)
Kurz w oku – Marta Kudelska (tekst do wydanego z okazji wystawy artzina )
Pociągały go pozornie proste zabiegi, które z równym powodzeniem stosowali pisarze i filmowcy, a jeszcze lepiej zwykli przechodnie, cisnący się po zatłoczonych, miejskich ulicach: wyprzedzenie. Na tle pierwszego obrazu – wszystkiego, co mógł zobaczyć lub co wpadło mu w ręce – pojawiał się niespodziewanie drugi element, zalążek, pestka, obrastająca z czasem jak owoc soczystą opowieścią.
Wszyscy szukamy w życiu historii. Któregoś dnia, pewnego miesiąca, jakiegoś roku, zaczęła go nawiedzać pewna fantazja o specyficznym okresie życia, gdy istoty ludzkie czegoś intensywnie poszukują. Zaczyna się niewinnie. Zbierają znaczki, układają je przemyślnie w klaserach, czasem chowają po kieszeniach kamyki, a jeszcze inni wyruszają na strychy w poszukiwaniu opowieści. Na pewno dla większości jest to okres dzieciństwa, jednak tylko niektórzy, przecierając kurz w oku, potrafią w nim znaleźć zalążek do dalszego życia. On był jedną z tych osób. Nie wiem, czy przeżył te poszukiwania całkiem spokojnie, czy spotykały się one z młodzieńczą burzą i naporem. Nigdy o to nie pytałam, ale też ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. A teraz patrząc na krążące po jego pracach linie, byłam wręcz pewna, że to, co do tego doprowadziło, cudownie go cieszyło.
Wystarczyło tylko spojrzeć. Korzystał ze wspomnień, skojarzeń i doświadczeń. Rozszyfrowywał symbole, obracał je jak dojrzałe jesienne jabłko we wszystkie strony w tym samym czasie. Lubił pewnego rodzaju układanki. Czasem miał wrażenie, że zaczyna ciągle od nowa. Niektórzy mówili, że w wyjątkowy sposób potrafił odbijać się od przeszłości. Kolorem, gestem, ba – nawet prostą, geometryczną linią. Czytał o inspiracjach dadaizmem, kolażem, wszystkim co kręciło się wokół osi koła czasu. Owszem, pociągała go ta wizja. Nigdy bowiem nie interesował go chaos sam w sobie i to też miało swoją wagę.
Któregoś dnia zapragnął po swojemu to wszystko uporządkować. Był to rodzaj prostego połączenia. Pewnego gestu. Zaczął wprowadzać do swojego świata, proste geometryczne formy, trochę przypominające krzyżówki, które z czasem zaczęły się rozrastać. Czy tak to właśnie miało wyglądać? Co za pytanie! Wystarczyło przyjrzeć się temu, co zrobił, żeby przekonać się, że tak właśnie miało być. Temat przewodni jego świata nagle, zaczynał się rozwijać, płynął, wraz ze słowami o wielkich wieżowcach, starych gazetach, zwłaszcza przy tych najbardziej powszechnych i pozornie banalnych, kupowanych za grosze na pchlich targach. Załamane, ale proste i klarowne, biegnące – ale dokąd? Jakim trzeba było być malarzem, artystą, żeby zobaczyć to wszystko tak prosto i tak niezwykle naraz? Przy końcu myśli, gestu musiał czuć ulgę, szmer pędzla po płótnie zastygał.
Gdy patrzył na to wszystko, było w tym coś ekscytującego: tu i tam, ład i chaos, lekkość i powaga, zaangażowanie i dystans. Wszystko poplątane, ale i niezwykle klarowne. Zupełnie jak w pierwszym dniu świata, którego nikt nie miał prawa pamiętać.
Marta Kudelska
Kraków 23.09.2015
Teraz kolaż? – Dobromiła Błaszczyk EXIT 2/2012
Młodzi artyści w swojej twórczości coraz częściej sięgają po kolaż i fotomontaż. Nie chodzi tu jednak o wydruki cyfrowe ani realizacje multimedialne, lecz obiekty powstałe w wyniku żmudnej, manualnej pracy.
CO WIĘCEJ, ZAINTERESOWANIE KOLAŻEM NIE JEST SPOWODOWANEjedynie fascynacją jego estetyką, lecz faktem, że technika ta trafnie oddaje dzisiejsze spojrzenie na sztukę i świat, w ramach którego funkcjonuje.
Na początku przyjrzyjmy się twórczości Agnieszki Grodzińskiej i Mateusza Szczypińskiego. W ich pracach widać podobny sposób myślenia, radzenia sobie z rzeczywistością oraz dialogu z przeszłością. Kolaż jest metodą jaką obrali, aby zmierzyć się z odwiecznym pytaniem czym jest dzisiaj sztuka/malarstwo i gdzie są ich granice. Sięgają zatem po cytaty ze sztuki i konkretne dzieła, które weszły już do słownika popkultury. Służyć temu ma również odwoływanie się do okresu sprzed postmodernizmu, gdzie dzieło otoczone było swoistym kultem, a artysta traktowany był jako geniusz czy demiurg. Badają oni zależności pomiędzy sacrum a profanum, kopią a oryginałem – czym one są w obecnej kulturze, w której granice między nimi zacierają się, gdzie wszechobecna jest reprodukcja, reprodukcja reprodukcji, a kontakt z oryginałem jest drugorzędny. Możemy nawet powiedzieć, że w dobie cyfryzacji i wszechobecnego dostępu do internetu to właśnie kontakt z reprodukcją jest czymś bardziej naturalnym niż zetknięcie się z oryginałem, z którym bezpośrednie obcowanie urasta z kolei do rangi czegoś specjalnego, wyjątkowego. Artyści ci sięgają zatem do starych zdjęć, ilustracji reprodukowanych w gazetach, często już poddanych obróbce. Szczypiński korzysta z materiałów znalezionych na targach staroci, a Grodzińska ze slajdów, odbitek kserograficznych i fotografii, które sama wykonała. Wszystko to jednak podlega dekonstrukcji, przeskalowaniu w celu stworzenia nowego ładu, który być może będzie krokiem ku odpowiedzi na zadane sobie pytanie. Natomiast wykreowana przez nich przestrzeń pozwala na odnalezienie nowych intertekstualnych znaczeń i możliwości.
Dla Grodzińskiej i Szczypińskiego kolaż jest sposobem ukazania wielości i braku jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o sztukę, co sprawia, że zostajemy pozostawieni sami sobie w tym krytycznym momencie zadawania pytania. W odróżnieniu od tej dwójki Kama Sokolnicka idzie o krok dalej. Moment kryzysu, niepokoju i rozczarowania, który dla Grodzińskiej i Szczypińskiego jest momentem kulminacyjnym, dla niej stanowi wyjściowy punkt tworzenia. Kolaże z cyklu „Disappoint of View”, jak tłumaczy artystka, są ukazaniem „punktu widzenia, z którego wszystko wygląda rozczarowująco”. Na pierwszy rzut oka panuje w nich cisza i spokój – wręcz nuda i niechęć do działania. Sytuacje ukazane są w zawieszeniu jakby zatrzymane w czasie. Na przekór specyfice użytej techniki kolaże Sokolnickiej są subtelne i wyciszone. Jednak po chwili przyglądania się, zza tej iluzji jedności, zaczynają prześwitywać rysy i pęknięcia wprawiające kompozycje w drgania i ruch. Jej kolaże są kontemplacją ciszy przed burzą. Afirmują emocje, uczucia niepokoju i niepewności przed tym co się wydarzy. Ostatecznie jednak niesie to ze sobą nadzieję na zmianę.
Cała trójka odwołuje się do przeszłości, czego symbolicznym gestem jest sięganie po stare gazety i zdjęcia, głównie z lat 1950 – 1980. Korzystają z nich jak z obrazów i śladów epoki „złotego wieku”. Czasu, który znają jedynie ze wspomnień przerysowanych i przefiltrowanych przez środki masowego przekazu i ułomność ludzkiej pamięci. „Idealna” architektura modernistyczna, modele uwiecznieni w reklamowych pozach, z jednej strony, wywołują sentyment do minionych czasów, a z drugiej strony, uwidaczniają fałsz i sztuczność wykreowanych sytuacji. Dekonstrukcja zastanego obrazu dodatkowo podkreśla tę rysę. Czasami jest ona dokonywana za pomocą niewidocznych na pierwszy rzut oka ingerencji, innym razem kontrast jest wręcz przerysowany. Za każdym jednak razem czujemy nieprzystawalność owego „idealnego” wykreowanego świata do rzeczywistości.